Najpiękniejsze miejsca w Austrii: Salzburg i Halstatt

Ruszając w naszą podróż mieliśmy na Couchsurfingu dograne praktycznie wszystkie noclegi. Brakowało nam jedynie 2 nocy po drodze z Pragi do Schwarzwaldu (jak się później okazało, w ostatni wieczór w Pradze mieliśmy wręcz kłopot bogactwa i musieliśmy wybierać któremu z zapraszających nas odmówić) oraz 2 nocy w okolicach Salzburga. Wysłaliśmy prośby do kilku (może kilkunastu) gospodarzy, niektórzy nawet odpowiedzieli, że "być może", ale w miarę jak nasz przyjazd się zbliżał - kolejni potencjalni gospodarze się wykruszali. W ostatni wieczór przed wyjazdem ze Schwarzwaldu postanowiliśmy raz jeszcze spróbować - tym razem szukając szczęścia nawet u hostów akceptujących mniej niż 4-5 osób.  W oczy rzucił nam się profil Chrisa, który miał sporo pozytywnych opinii, a co więcej - pisał, że jest możliwość rozbicia namiotu u niego w ogródku. Cóż, po coś ten namiot wieziemy przez pół Europy, prawda? Wysłaliśmy prośbę, a kilka minut później dostaliśmy pozytywną odpowiedź! Hurra, znów się udało!



26 czerwca 2017. 17-ty dzień Wielkiej Wyprawy

Po długim i obfitującym w piękne widoki dniu docieramy do małej miejscowości w pobliżu niemiecko-austriackiej granicy. Nawigacja Google prowadzi nas aż pod sam dom Chrisa, który wita nas z szczerym uśmiechem na twarzy. Jest już dobrze po dwudziestej, więc po szybkim przywitaniu przystępujemy do rozkładania namiotu. Chris mówi wprawdzie, że jakbyśmy chcieli to w jego mieszkaniu też się pomieścimy, ale nocleg w namiocie jest dla Antka i Kacpra nie lada atrakcją. Półtoraroczna Ola nie ma w tym temacie swojego zdania, a że zapowiada się ciepła noc - pozostajemy przy pierwotnym pomyśle. Miejsce do biwakowania też jest super - przez ogród przepływa niewielki strumień, ziemia jest równa i porośnięta miękką trawą. Po raz kolejny korzystamy z naszej harcerskiej przeszłości - rozbicie namiotu idzie nam bardzo sprawnie, chłopaki pomagają przy śledziowaniu i rozkładaniu samopompujących mat. Tuż przed nastaniem zmroku ładujemy się w piątkę do środka i zasuwamy wejście. Podekscytowane dzieci mają małe problemy z zaśnięciem, ale w końcu się udaje. 

Dwie godziny później budzi nas potężny grzmot. Zdezorientowani patrzymy z Kasią po sobie - wieczór był piękny i nic nie zapowiadało burzy... Tropik namiotu szamotany gwałtownym wiatrem pozbawia nas jednak złudzeń, a drugi grzmot budzi dzieci. Gdy pierwsze ciężkie krople uderzają o namiot postanawiamy jednak skorzystać z propozycji Chris'a i ewakuujemy się do mieszkania. Całe szczęście Chris jeszcze nie śpi i wpuszcza nas do środka :-) Szczęśliwie nasze maty mieszczą się na podłodze i po chwili zasypiamy ponownie. A ewakuacja okazała się być przedwczesna, bo łącznie tej nocy zagrzmiało 3 razy, a deszczu też nie spadło zbyt wiele...

27 czerwca 2017 r. 18-ty dzień Wielkiej Wyprawy

Wstajemy jak zwykle wcześnie rano. Po nocnej burzy ani śladu, pogoda jest bez zarzutu. Chris wyszedł już do pracy, przyrządzamy więc szybko śniadanie, sprzątamy po sobie i wsiadamy do samochodu. Jedziemy do leżącego tuż za niemiecko-austriacką granicą Salzburga, o którym w zasadzie przed wyruszeniem w podróż praktycznie nic nie wiedzieliśmy. Chcąc jednak możliwie najlepiej wykorzystać jeden dzień zwiedzania zasięgnęliśmy rady Chrisa i map Google i wynotowaliśmy co najmniej kilkanaście (sic!) interesujących nas miejsc! Cóż, wszystkiego nie uda nam się zobaczyć, zresztą taka gonitwa to nie dla nas. Wolimy po prostu pospacerować po starym mieście, znaleźć dobry punkt widokowy, odwiedzić jakiś park i spróbować poczuć atmosferę miasta, w którym żył i tworzył Mozart. Żeby nie tracić czasu - kierujemy się do parkingu Tiefgarage Altstadtgarage, położonego praktycznie w samym środku miasta. Parking sam w sobie jest dla nas sporą atrakcją - jest to bowiem wielopoziomowy parking podziemny wykuty w litej skale, w jednym ze wzgórz na których położone jest miasto. Robi to na nas ogromne wrażenie, nigdy jeszcze czegoś takiego nie widzieliśmy!

Parkujemy samochód i drążonymi w skale tunelami dla pieszych kierujemy się w stronę starego miasta. W powietrzu unosi się fantastyczny zapach solanki i mamy uczucie jakbyśmy byli w jakimś sanatorium (lub przynajmniej w kopalni w Wieliczce), a nie na podziemnym parkingu :-) Jeden z tuneli wyprowadza nas na dziedziniec pomiędzy klasztorem św. Piotra, a budynkami teatru Felsenreitschule i Haus fur Mozart. Kilka kroków dalej trafiamy przed budynek salzburskiej katedry, który jest w sumie centralnym punktem miasta. Trzy duże place przylegające do katedry (Domplatz, Kapitelplatz i Residentzplatz) tworzą coś na kształt rynku. Dla dzieci główną atrakcją staje się duża i pięknie zdobiona fontanna, my zaś szybko zauważamy znak informacji turystycznej przy Mozartplatz. Lubimy takie miejsca, gdyż zazwyczaj można tam dostać papierowe plany miasta, z zaznaczonymi ciekawymi miejscami - wolimy nawigować korzystając z papierowej mapy niż telefonu :-) Nie inaczej jest tym razem, trzymając już mapy w ręku dajemy dzieciom chwilę na zabawę przy fontannie, a we dwójkę zastanawiamy się nad trasą naszego spaceru.



Zdania są podzielone, z jednej strony ciągnie nas bardzo do twierdzy Hohensalzburg, która góruje nad miastem i robi piorunujące wrażenie, z drugiej zaś zdajemy sobie sprawę, że na dobre zwiedzenie samej twierdzy trzeba co najmniej pół dnia. Ostatecznie ruszamy w kierunku rzeki Salzach. Mijamy pomnik Mozarta i dawną bramę miejską Michaelstor (z pięknie namalowanym na jednej ze ścian zegarem słonecznym). Po kładce dla pieszych (imienia oczywiście Mozarta, Mozartsteg 😃) przechodzimy na drugą stronę rzeki, podziwiając przy okazji wyłaniające się zza chmur góry. Ta strona rzeki oferuje świetny widok na stare miasto i górującą nad nim twierdzę, sami zresztą zobaczcie!




Idąc w dół rzeki w pewnym momencie zauważamy wąskie schodki wiodące w górę, między zabytkowymi kamienicami. Mówią, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła... Coś w tym jest :-D Ciekawi dokąd prowadzą te wąskie schodki ruszamy w górę, szybko okazuje się jednak że u szczytu jest zakręt i kolejne schody. Chłopaki i Kasia idą dzielnie, Ola siedzi wygodnie w wózku, a ja - cóż zrobić - taszczę wózek do góry. Po którymś kolejnym zakręcie zaczynam kląć pod nosem na tą naszą ciekawość, koniec końców jednak schody się kończą, a my stwierdzamy, że znajdujemy się u stóp klasztoru kapucynów, na Kapuzinerberg. Nasz trud zostaje jednak sowicie wynagrodzony, gdyż to miejsce jest jednym z bodajże dwóch najlepszych punktów widokowych w Salzburgu.




Po przerwie na wyrównanie oddechu i kanapki ruszamy stromą drogą w dół, by po chwili znaleźć się na Linzer Gasse. Linzer Gasse to coś na kształt krakowskiej ulicy Floriańskiej - prowadzący między pięknymi, zabytkowymi kamienicami deptak z rozmaitymi sklepami i restauracjami. Korzystamy z okazji i tradycyjnie już zaopatrujemy się w pocztówki i magnes. Z Linzer Gasse niedaleko już na Mirabellplatz, przy którym położony jest ratusz i wejście do Schloss Mirabell i pięknego, zupełnie darmowego parku Mirabell Garten. Fantastyczne, pięknie utrzymane ogrody są ulubionym miejscem mieszkańców Salzburga i zasłużenie cieszą się też sporą popularnością wśród turystów. Gdybyście kiedyś wybrali się do Salzburga - koniecznie znajdźcie czas na spacer po Mirabell Garten.




Z ogrodów wychodzi się wprost na plac, przy którym znajduje się jeden z domów Mozarta. My jednak nie planowaliśmy go zwiedzać, tylko po obwieszonej tysiącami kłódek kładce Makartsteg przeszliśmy na drugą stronę rzeki.




Czas uciekał szybko, a lista miejsc do zobaczenia była wciąż taaaka długa... Nie ma rady, trzeba wybierać. Po krótkiej dyskusji zgodnie obieramy za cel Haus der Natur - muzeum przyrodniczo-naukowe, coś na kształt warszawskiego "Kopernika". Cena biletów jest całkiem przystępna, bo za bilet rodzinny dla 4 osób (Ola za darmo, dzieci poniżej 4 roku życia nie płacą) płacimy 27 euro. W tej cenie mamy wstęp na wystawy na łącznie 8 poziomach, w dwóch budynkach. Imponujące akwaria (w tym największe o pojemności 60 000 litrów), terraria z żywymi gadami, interaktywne wystawy prezentujące historię życia na Ziemi, dinozaury, kosmos i historię jego podboju, tajemnice ludzkiego ciała, kryształy i minerały i w końcu Centrum Nauki, pozwalające na eksperymenty w tematach energii, dźwięku, akustyki czy mechaniki ludzkiego ciała. Jednym słowem: wow! Na nas największe chyba wrażenie zrobiły akwaria (widzieliście kiedyś prawdziwego rekina?) i dział dotyczący wykorzystania różnych form energii. Ani się obejrzeliśmy jak wybiła 17-ta i trzeba było opuścić to fantastyczne miejsce.





Po takiej dawce zwiedzania coraz głośniej burczało nam w brzuchu, więc skierowaliśmy się na wąskie uliczki starego miasta, gdzie udało nam się znaleźć jeden z unikalnych lokalnych przysmaków - Balkan Grill, czy też Bosna - specyficzne hot-dogi, składające się z przyprawionych sekretną mieszanką przypraw wieprzowych kiełbasek, cebuli i świeżego szczypiorku, serwowanych w dwóch kromkach białego chleba. Początki tego przysmaku sięgają roku 1949-go, gdy bułgarski imigrant zaczął sprzedawać go z okna w przejściu między kamienicami na Getreidegasse 33a. W międzyczasie Bosna stało się popularne w całej Austrii, a to oryginalne okno, od którego wszystko się zaczęło stało się miejscem kultowym. I w sumie wcale się nie dziwimy, Bosna smakuje naprawdę super :-)

Tym oto sposobem nasze zwiedzanie Salzburga dobiegło końca. Mieliśmy nadzieję odwiedzić jeszcze kilka miejsc, jak choćby całe wzgórze Monchberg, a na nim taras widokowy przed Museum der Moderne, imponujący mur Burgerwehr czy Karolinenhöhe, nie wspominając o nigdy niezdobytej twierdzy Hohensalzburg, będącej największym zachowanym w całości zamkiem obronnym w Środkowej Europie. Tym razem nie wystarczyło czasu, ale do Salzburga chętnie wrócimy na dłużej. Mi osobiście (Krzysiek) Salzburg spodobał się najbardziej spośród wszystkich odwiedzonych w trakcie podróży miast.

Couchsurferów nocne rozmowy

Po całym intensywnym dniu dzieci padły bardzo szybko, mieliśmy więc idealną okazję aby spędzić trochę więcej czasu z naszym gospodarzem, Chrisem. Przeglądając jego profil na Couchsurfingu zauważyliśmy, że większość jego opinii pochodzi z Azji - Indii i Japonii. Zagadnąłem go więc o to, a on podzielił się z nami swoją historią. 

W 2015 roku Chris wybrał się w podróż do Azji. Na różne sposoby odwiedził 11 krajów i właśnie w trakcie tej podróży nabył pierwsze doświadczenia z Couchsurfingiem. Dość powiedzieć, że gościło go ponad 40 couchsurferów, a wszystkie te spotkania były bardzo sympatyczne i pozytywne. W trakcie podróży zatrzymał się na dłużej w trzech krajach. Najpierw przejechał ponad 1000 km na rowerze po Korei Południowej, następnie na motorze pokonał około 10 000 km w Indiach i Nepalu, a także przejechał całą Japonię na stopa. 

W trakcie motocyklowej podróży po Indiach zatrzymał się u jednego Couchsurfer'a, który słysząc o jego planach spontanicznie postanowił do niego dołączyć :-) Tak więc przez większość trasy jechali razem, doświadczając niezwykłej życzliwości od napotykanych ludzi. 

Największy wpływ na jego życie miał jednak Couchsurfing w Japonii, gdzie pewnego razu zatrzymał się u niejakiej Ran. W tracie długich rozmów stwierdzili, że mają bardzo spójne poglądy na życie i znakomicie się dogadują. Ran podróżowała przez jakiś czas z Chrisem i tak przypadli sobie do gustu, że gdy podróż Chrisa dobiegła końca wrócił do Bawarii na pół roku, a później rozdał 80% swoich rzeczy i przeniósł się do niej do Japonii :-) Piękne love story, nieprawdaż? My akurat byliśmy u Chrisa na dwa miesiące przed jego planowanym powrotem do Japonii, także idealnie się wstrzeliliśmy ;-)

28 czerwca 2017 r. 19-ty dzień Wielkiej Wyprawy

Rano jak zwykle już wczesna pobudka, śniadanie i pakowanie. Żegnamy się z Chrisem, dziękując mu za okazaną życzliwość i życząc powodzenia w przeprowadzce do Japonii. Od rana pięknie świeci słońce i wszystko się w nas cieszy na dzisiejszy dzień. Po raz kolejny przekraczamy niemiecko-austriacką granicę, tym razem żegnając Niemcy na dobre. Mijamy Salzburg i momentalnie wjeżdżamy w znacznie bardziej górzysty krajobraz. Droga 158 prowadzi nas przez słynącą z pięknych górskich jezior krainę Salzkammergut, jedziemy zresztą wzdłuż dwóch z nich: Fuschlsee i Wolfgangsee. Nie one są jednak naszym celem. Jest nim drugie z "puzzlowych" miejsc. "Puzzlowe", gdyż dowiedzieliśmy się o nich z puzzli wiszących w rodzinnym domu Krzyśka :-)




Po półtoragodzinej jeździe bardzo malowniczą trasą docieramy do naszego celu. Miasteczko Hallstatt, wciśnięte między alpejskie jezioro, a strome, tysiącmetrowe stoki sąsiednich gór jak magnes przyciąga turystów z całego świata. Nic dziwnego, chyba każdy jest nim zauroczony (a Chińczycy do tego stopnia, że ku oburzeniu Austriaków zbudowali u siebie dokładną kopię tego miasteczka). Samochód zostawiamy na parkingu za Salzwesten Hallstatt i ruszamy na spacer brzegiem Hallstatter See. Chyba mamy szczęście, bo mimo niewielkich rozmiarów miasteczka nie odczuwamy aż takiego natłoku turystów. 




Zachwycając się drewnianymi budynkami, czystą wodą jeziora i majestatycznymi górami dokoła dochodzimy wkrótce do punktu, z którego zostało zrobione zdjęcie na znane nam z domu puzzle! Korzystając z uprzejmości dwóch napotkanych Chinek prosimy o rodzinną fotografię. Dla pewności dziewczyny robią ich kilka, a my uradowani dziękujemy bez sprawdzenia jak wyszły. Dopiero później okazało się, że na najlepszych z nich do kadru wpakował się mało fotogeniczny znak drogowy... Nauczka na przyszłość :-D


Ze słynnego punktu widokowego postanawiamy ruszyć za ścieżką turystyczną, która prowadzi do jednej z głównych atrakcji Hallstatt - zawieszony ponad 360m nad taflą jeziora i dachami miasteczka szklany taras widokowy. Skywalk Hallstatt położony jest na górze Salzberg, tuż obok dawnej wieży obronnej Rudolfsturm. Z miasteczka można się tam też dostać kolejką linową, my jednak wolimy dojść tam o własnych siłach. Żwirowa ścieżka zaczyna się przy cmentarzu obok katolickiego kościółka i pnie się dość stromo do góry. Strome zbocza Salzbergu są porośnięte drzewami, które w upalny dzień zapewniają choć odrobinę cienia i ulgę od lejącego się z nieba żaru. Dzieci idą nadzwyczaj chętnie, nawet Ola podejmuje wyzwanie i maszeruje na własnych nóżkach. Po drodze otwierają się coraz piękniejsze widoki na miasteczko i otaczające je góry. Mijamy też całkiem spory wodospad, który przywodzi nam na myśl Wodogrzmoty Mickiewicza. W końcu, po około godzinie dochodzimy do górnej stacji kolejki linowej i po ażurowym moście przechodzimy pod Rudolfsturm. W międzyczasie dostrzegamy już cel naszej wędrówki - szpiczasty, szklany taras widokowy wystaje jakieś 15 metrów ponad krawędź przepaści. Wejście na taras (mimo, iż wiemy że jest bezpieczny i się nie zawali) powoduje nieco szybsze bicie serca, ale widoki, którego z niego się roztaczają zapierają dech w piersiach. Zobaczcie sami!




W czasie, gdy jesteśmy na tarasie widokowym wzmaga się wiatr i zauważamy, że na niebie pojawia się coraz więcej chmur. Wygląda na to, że rzeczywiście nadciąga zapowiadana w prognozie pogody burza - zarządzamy więc odwrót. Zejście w dół tą samą ścieżką zajmujem nam znacznie krócej i już po 30 minutach ponownie jesteśmy w miasteczku. Chciałoby się zostać w tym pięknym miejscu dłużej i choćby popluskać się nieco w jeziorze lub pobawić w parku na wyspie. Zresztą w okolicy znajduje się mnóstwo pieszych, rowerowych i wspinaczkowych szlaków turystycznych i rozmaitych atrakcji - na czele z podziemnymi trasami Salzwelten w dawnych kopalniach soli. Hallstatt i cały Salzkammergut to fantastyczne miejsce na dłuższy pobyt i wyjeżdżamy stamtąd oczarowani z mocnym postanowieniem powrotu w przyszłości :-)

Kierując się do kolejnych gospodarzy na pograniczu Styrii i Górnej Austrii przejeżdżamy przez miejscowość Bad Mittendorf, która jest znana wszystkim kibicom skoków narciarskich ze względu na znajdującą się tam mamucią skocznię Kulm. Dostrzegamy ją już z daleka i bez najmniejszego zawahania skręcamy w jej kierunku. Skocznia Kulm jest trzecią największą skocznią na świecie i jest naprawdę ogromna! Punkt K jest tam umiejscowiony na 200 metrze, rozmiar skoczni to 225 m, a rekord należy do Petera Prevca, który skoczył tam aż 244 metry. Próbujemy z Kacprem wyjść w górę skoczni po znajdujących się z boku zeskoku schodkach, ale jest tak stromo, że nie dochodzimy nawet do połowy i zawracamy. Robimy ostatnie pamiątkowe zdjęcia i w drogę. Pod wieczór dojeżdżamy do naszych kolejnych gospodarzy, którzy witają nas z wielkim entuzjazmem i już po godzinie czujemy się jak w domu :-) Ale to już może temat na kolejną opowieść...

Wielka Wyprawa 2017

Ten wpis jest kolejną opowieścią z cyklu "Wielka Wyprawa", opowiadającego o naszej 25-dniowej podróży po Europie z trójką małych dzieci, którą zrealizowaliśmy w czerwcu i lipcu 2017 roku. 
W kolejnych artykułach opowiadamy Wam o naszych przeżyciach, pokazujemy piękne miejsca które odwiedziliśmy i dzielimy się anegdotami o niesamowitej ludzkiej życzliwości, której w trakcie podróży doświadczyliśmy - zarówno od zupełnie przypadkowych ludzi spotkanych po drodze, jak i przede wszystkim od Couchsurferów, dzięki którym ta podróż stała się możliwa (i dzięki którym przez 25 dni mieliśmy dach nad głową).

A oto wszystkie wpisy z cyklu Wielka Wyprawa:

1. Dzień 1 i 2: Szukając krasnoludków we Wrocławiu
2. Dzień 3: Szczeliniec Wielki
3. Dzień 4: Opowieści ze Skalnego Miasta w Adrspachu oraz wałbrzyskie Palmiarnia i Książ
4. Dzień 5: Zoo w Pradze
5. Dzień 6 i 7: Praga z trójką dzieci
6. Dzień 8: Między Pragą, a Schwarzwaldem - część 1. Karlstejn, Walhalla i steki ze strusia
7. Dzień 9 i 10: Między Pragą, a Schwarzwaldem - część 2. Niemieckie przysmaki, miasto-wyspa Lindau nad jeziorem Bodeńskim i Góra Małp
8. Dni 11-16: Tydzień w Schwarzwaldzie i okolicach
9. Dzień 17: Bajkowy Neuschwanstein i wędrówka po Tegelbergu
10. Dzień 18 i 19: Najpiękniejsze miejsca w Austrii: Salzburg i Halstatt

Jeśli podobają się Wam nasze artykuły, zapraszamy do komentowania i udostępnienia ich swoim znajomym - może w ten sposób zainspirujemy kogoś do mniejszych lub większych podróży, które są możliwe również z małymi dziećmi :-)

Komentarze