10 czerwca, wczesny ranek. Na dźwięk budzika zrywamy się na równe nogi. Tym razem nie odkładamy, nie targujemy się o jeszcze 5 minut. Ekscytacja zaczyna sięgać zenitu, bo czekaliśmy na ten dzień co najmniej pół roku. Na ten konkretny dzień - sobotę, 10 dzień czerwca. Już od grudnia mieliśmy zaplanowane, że właśnie ta sobota będzie początkiem naszej wielkiej wakacyjnej wyprawy. Jeszcze trzy dni temu wydawało się nam to jakieś nierealne, niemożliwe - a teraz czujemy to dziwne łaskotanie w brzuchu..
Szybka toaleta, kawa, robienie bułek na drogę. Ostatnie dopakowywanie i pora budzić dzieci. Wyglądamy przez okno, zero ruchu, wszystko jeszcze śpi. Nic dziwnego - sobota, przed 6. Jednak dzieci wstają bez marudzenia. Wiedzą co się szykuje i też nie mogą się doczekać :-)
Przed 7 siedzimy już w samochodzie, wypakowanym po brzegi. W bagażniku nie ma już ani trochę wolnego miejsca, przestrzeń pomiędzy przednimi fotelami jest zajęta przez torbę z mapami, przewodnikami i paszportami. Z tyłu pod nogami dzieci - zapas obuwia, wystawka której nie powstydziłby się niewielki sklep obuwniczy. W końcu jedziemy na miesiąc i potrzebujemy sandałów, klapek, butów sportowych i trekingów. Nie ma lekko, zwłaszcza jak przemnoży się to przez 10 stóp...
W końcu ruszamy. Pogoda dobra do jazdy - słońce nieśmiało przebija się przez chmury, ale nie ma upału. Pierwsze kilkanaście kilometrów A4-ką, później drogami wojewódzkimi aż do Mysłowic. Po drodze widzimy pierwsze szyby kopalni - ciekawe dla nas, gdyż niespotykane w małopolsko-podkarpackim krajobrazie. Autostradą mijamy aglomerację śląską i dojeżdżamy do granicy z województwem opolskim. I tu czeka nas niespodzianka - pogoda gwałtownie się zmienia i już po chwili samochód musi przedzierać się przez strugi ulewnego deszczu, który towarzyszy nam (i skutecznie spowalnia) przez całe opolskie. Całe szczęście, deszcz ustał zaraz po tym jak wjechaliśmy w dolnośląskie. Jest nadzieja :-)
Po dojechaniu do Wrocławia kierujemy się najpierw do rodziny Couchsurferów, która zgodziła się nas przygarnąć na pierwszą noc. Po odrobinie kluczenia wśród szeregowej zabudowy znajdujemy dom naszych gospodarzy, którzy czekają na nas z herbatą i ciekawą przekąską z kaszy jaglanej z jabłkami, imbirem i cynamonem. Krótka rozmowa o naszym planie zwiedzania, kilka sugestii od Ziemowita i Doroty i jazda - nie ma czasu do stracenia, Wrocław czeka :-)
W krainie pociągów
Nasze zwiedzanie zaczynamy od budynku Dworca Świebodzkiego, w którym mieści się Kolejkowo, największa makieta kolejowa w Polsce. Myśleliśmy, że będzie to atrakcja tylko dla dzieci - nic podobnego! Olbrzymia makieta na dwóch piętrach budynku dworcowego jest pełna pięknych modeli i intrygujących detali. Zabawne scenki przedstawione na tle znanych dolnośląskich zabytków i krajobrazów (Śnieżka, Szczeliniec Wielki, wrocławski rynek), kolorowe pociągi kursujące bez wytchnienia i zagadki na spostrzegawczość zadawane przez obsługę - naprawdę mnóstwo dobrej zabawy. Jesteśmy pod ogromnym wrażeniem, a dzieci mają mnóstwo frajdy. Gdybyście kiedyś byli we Wrocławiu - serdecznie polecamy!
Szukamy krasnoludków
Po wyjściu z kolejkowa zaczynamy kierować się w stronę rynku. Zaraz po przejściu Kładki Radiowej Trójki znajdujemy naszego pierwszego krasnala. Długa broda, spiczasta czapka i mikrofon w ręce - oto Trójkuć Wywiadek. Na bulwarze Tadka Jasińskiego zjadamy po bułce i kontynuujemy krasnoludkowy quest. Na kolejnego trafiamy przy Narodowym Forum Muzyki - w ręce trzyma partyturę i drapie się po głowie dyrygencką pałeczką. Kolejny to już okolice rynku - krasnal Turysta, z mapą w ręce i aparatem na szyi.
Będąc już na wrocławskim rynku dzielimy naszą uwagę i oprócz szukania krasnali (Ślepek, Głuchak i W-Skers) oglądamy też zabytkowe, kolorowe kamieniczki i wrocławski ratusz. Niestety, nie dane nam jest przyjrzeć się im dokładnie gdyż niebo zasnuwają ciemne chmury i ni stąd, ni zowąd - zaczyna lać. Początkowo chowamy się tak jak większość turystów pod rusztowaniami przy jednej z kamienic, jednak po 5 minutach rusztowania zaczynają przeciekać... Nie chcąc moknąć szukamy lepszego schronienia i znajdujemy je w kantorze nieopodal. Nie mając nic lepszego do roboty, popijamy herbatę z termosu i przegryzamy jabłkami - trochę witamin się przyda, żeby nie zacząć wyjazdu przeziębieniem...
Po 30 minutach deszcz ustaje, więc wykorzystujemy okno pogodowe i przemieszczamy się pod katedrę św. Marii Magdaleny, gdzie dwie wieże katedry łączy owiany legendą Mostek Pokutnic. Wąski most znajduje się na wysokości 45 metrów nad ziemią i rozciąga się z niego fantastyczny widok na dachy Wrocławia :-) Kupujemy bilety wstępu (normalny - 5 zł, ulgowy - 3 zł, Antek i Ola za darmo - poniżej 5 roku życia) i zaczynamy wspinać się po wąskich schodach w górę ceglanej wieży. Wszystko idzie dobrze, do momentu w którym betonowe schody się kończą i zaczynają się schody z metalowej kraty.
- Ja nie idę, Tato wróćmy! - Kacpra obleciał strach.
Spojrzeliśmy po sobie z Kasią zaskoczeni. Nigdy wcześniej nie było problemu z lękiem wysokości - nawet w tym roku byliśmy kilkukrotnie na wieży widokowej w Łagiewnikach i Kacper wchodził tam bez obaw... Niestety, młody nie daje się przekonać i musimy się rozdzielić i zwiedzić Mostek Pokutnic na raty. Ale jest warto, z góry rozpościera się kapitalny widok, któremu dramatyzmu dodają ciemne chmury krążące wokół miasta.
Według legendy na Mostku Pokutnic można zobaczyć dusze młodych kobiet, które zamiast sumiennie pełnić obowiązki matek/żon oddawały się uciechom i swawolom z mężczyznami. Za karę po śmierci muszą chodzić po wąskiej kładce między wieżami katedry. My żadnej nie dostrzegliśmy, widocznie pokutnice sprzed kilku wieków już się nachodziły, a współczesne kobiety prowadzą się znacznie lepiej.
Po zejściu z wieży trafiliśmy w pułapkę - tuż obok jest fontanna. Nie wiem czy jest to zjawisko powszechne, ale na nasze dzieci wszelkie fontanny działają jak magnes. I to nie taki byle jaki, jak w magnesach na lodówkę, ale co najmniej neodymowy - trzeba się sporo nagimnastykować żeby je od fontanny oderwać. Całe szczęście, po kilku minutach zabawy z fontanną zaczęło nam wszystkim burczeć w brzuchach. Decyzja - wracamy w stronę rynku, tam pewnie da się zjeść coś dobrego. Po drodze znajdujemy jeszcze dwa krasnale toczące wielką kulę - Syzyfki i krasnala-programistę.
Z pełnymi brzuchami idziemy jeszcze pochodzić po rynku. U wylotu Przejścia Garncarskiego trafiamy na pana puszczającego ogromne ilości baniek mydlanych. Dla dzieci stanowią ogromną atrakcję, a dla nas - cóż, w promieniach słońca bańki mienią się tęczowo i dodają uroku kolorowym kamieniczkom. Wpatrujemy się jak zaczarowani w ten spektakl kolorów, a dzieci biegają wszędzie, próbując przebić jak najwięcej baniek.
W końcu dostrzegamy nowego krasnala (Życzliwka) i tym sposobem ruszamy dalej, w stronę kościoła Garnizonowego (gdzie znajdujemy kolejne krasnale: WrocLovka, Pożarki, Kosiarza, Weterana, Chrapka i Arcika Podróżnika). W końcu docieramy do ulicy Jatki - wąskiej uliczki z niską zabudową i ciekawymi sklepikami. Dawniej, w tym miejscu mieściły się jatki - stragany z mięsem. Obecnie, w tych samych sklepach można kupić rozmaite cudeńka, rękodzieło, biżuterię, pamiątki... Przy końcu ulicy stoi zaś dość niezwykły Pomnik Pamięci Zwierząt Rzeźnych. A naprzeciwko pomnika - kolejny krasnal-Rzeźnik!
Kilka kroków od Jatek położona jest ulica Więzienna, nazwana tak po średniowiecznym więzieniu które się tam mieściło. W zakratowaych oknach dawnego więzienia znaleźliśmy kolejnego krasnala - Więziennika. Nie więzienie jednak było powodem dla którego trafiamy w to miejsce - jest nim Cafe Tralalala, która serwuje świetne lody. Ogromny wybór smaków i darmowe lody dla dzieci spowodowały, że objadamy się jak nigdy - i to za jedyne 12 zł!
Spacerując z lodami w ręce trafiamy na plac uniwersytecki i dalej, przez Most Uniwersytecki na wyspę Słodową. Uniwersyteckie budynki robią na nas duże wrażenie, na dzieciach wrażenie robią place zabaw na wyspie Słodowej :-) Jak się okazało, jest to dla nas ostatni punkt pierwszego dnia - z wyspy wracamy do samochodu i naszych gospodarzy. I znów niespodzianka - Dorota przyrządziła fantastyczny chłodnik litewski, a jej córka upiekła placek śliwkowy. Jesteśmy naprawdę zaskoczeni gościnnością naszych gospodarzy - po raz pierwszy korzystamy jako goście z Couchsurfing'u. Cały wieczór spędzamy na rozmowach o podróżach i wymieniamy się CS-owymi doświadczeniami...
Drugi dzień zaczynamy od solidnego śniadania i ruszamy kontynuować zwiedzanie Wrocławia. Umawiamy się, że później wrócimy po nasze rzeczy, choć nieśmiało badamy też możliwość zostania na jeszcze jedną noc - nie mamy kontaktu z kolejnymi CS-owymi gospodarzami... Całe szczęście nie stanowi to problemu dla Doroty i Ziemka, więc możemy spokojnie zwiedzać - w razie czego będziemy mieć dach nad głową.
Samochód zostawiamy na parkingu pod Urzędem Wojewódzkim i już tam znajdujemy pierwszego krasnala - Faksymilkę :-) Nie dają spokoju w tym Wrocławiu... Przechodzimy obok zachwycającego gmachu Muzeum Narodowego - szczególnie zachwyca nas bluszcz, który praktycznie całkowicie porasta ściany. Kierujemy się na nabrzeże Odry, gdzie mijamy Zatokę Gondoli i wychodzimy na Wzgórze Polskie. Z tego niewielkiego wzniesienia oglądamy piękną panoramę Ostrowa Tumskiego, na który planujemy wybrać się nieco później. Spacerujemy jeszcze chwilę po bulwarze Xaverego Dunikowskiego (kolejny krasnal - Koparkuś), tym razem nie decydując się na zwiedzenie Panoramy Racławickiej - wrócimy tu z dziećmi za kilka lat. Idziemy za to - jak Pan Bóg przykazał - na rodzinną mszę świętą u Dominikanów.
Trzeba przyznać, że rodzinna msza święta we wrocławskim klasztorze Dominikanów jest bardzo ciekawie zorganizowana. Przed czytaniami wszystkie dzieci są zapraszane do oddzielnej, zamykanej kaplicy, w której jest im w prostych słowach opowiadana treść Ewangelii, a następnie jest czas na piosenki i zabawy. W tym czasie rodzice mogą się skupić na czytaniach i kazaniu. Super pomysł :-)
Po mszy wracamy nad Odrę i przechodzimy przez wyspę Piasek i znajdujący się na niej bulwar Włostowica w kierunku mostu Tumskiego - wrocławskiego mostu miłości, obwieszonego tysiącami kłódek. Po drodze oczywiście napotykamy kolejne krasnale - Pracza Odrzańskiego i arcyciekawego Gazusia, wspinającego się po gazowej latarni. Zaraz za mostem Tumskim skręcamy w lewo i znajdujemy nieco skryte labirynty. Dla chłopaków jest to świetna zabawa i przez dobrych kilkanaście minut chodzą zawzięcie, próbując znaleźć właściwą ścieżkę. Kolejne krasnale, które znaleźliśmy to drukarz Kacper i Wrocławiak. Na Ostrowie Tumskim oglądamy z zewnątrz katedrę i zmęczeni skwarem południa szukamy azylu w ogrodzie botanicznym.
Wrocławski Ogród Botaniczny jest całkiem spory i robi na nas duże wrażenie. Jest początek czerwca, wiele roślin jeszcze kwitnie, choć na rododendrony już się spóźniliśmy. Dodatkową atrakcją są sztuczne wodospady i jeziorka wodne z ozdobnymi rybami. Spore wrażenie robią na nas wysokie drzewa oplecione wszędobylskim bluszczem, a także idealnie przycięte trawniki. W międzyczasie trafiamy na kolejne krasnale - Ogrodnika i Kierownika oraz Botanika. W cieniu drzew jest bardzo przyjemnie, dużo chłodniej niż wśród skwaru miasta. Zdecydowanie goręcej jest natomiast w szklarniach, w których prezentowana jest duma wrocławskiego ogrodu - imponująca kolekcja sukulentów. Oj, jest co zobaczyć, ale temperatura jest tam trudna do zniesienia!
Z ogrodu wracamy już do samochodu i jedziemy do Parku Szczytnickiego, który z około 100 hektarami powierzchni jest największym parkiem Wrocławia. W parku zwiedzamy Halę Stulecia, Pergolę i pozwalamy dzieciom popluskać się w fontannie. Znajdujemy też plac zabaw, na którym dzieci wykorzystują resztki energii.
Zmęczeni, ale i bardzo zadowoleni wracamy w końcu do Ziemka i Doroty. Dzieci zasypiają w mgnieniu oka, a my wdajemy się w kolejne pogawędki podróżniczo-rozmaite. Późnym wieczorem zasypiamy zadowoleni, bo zobaczyliśmy całkiem spory kawałek Wrocławia i upewniliśmy się, że nawet z trójką małych dzieci można dużo zobaczyć i świetnie się przy tym bawić. A rano - wstajemy i ruszamy w dalszą drogę...
A oto wszystkie wpisy z cyklu Wielka Wyprawa:
1. Dzień 1 i 2: Szukając krasnoludków we Wrocławiu
2. Dzień 3: Szczeliniec Wielki
3. Dzień 4: Opowieści ze Skalnego Miasta w Adrspachu oraz wałbrzyskie Palmiarnia i Książ
4. Dzień 5: Zoo w Pradze
5. Dzień 6 i 7: Praga z trójką dzieci
6. Dzień 8: Między Pragą, a Schwarzwaldem - część 1. Karlstejn, Walhalla i steki ze strusia
7. Dzień 9 i 10: Między Pragą, a Schwarzwaldem - część 2. Niemieckie przysmaki, miasto-wyspa Lindau nad jeziorem Bodeńskim i Góra Małp
8. Dni 11-16: Tydzień w Schwarzwaldzie i okolicach
9. Dzień 17: Bajkowy Neuschwanstein i wędrówka po Tegelbergu
10. Dzień 18 i 19: Najpiękniejsze miejsca w Austrii: Salzburg i Halstatt
Forma: turystyka samochodowa, piesza
Dystans:
Trasa: Kraków -> Wrocław (samochodem),
Dzień 1: Kolejkowo, Kładka Radiowej Trójki, bulwar Tadka Jasińskiego, wrocławski rynek, Mostek Pokutnic, kościół garnizonowy, Jatki (Pomnik Pamięci Zwierząt Rzeźnych), cafe Tralalala, plac Uniwersytecki, wyspa Słodowa
Dzień 2: Wzgórze Polskie, bulwar Dunikowskiego, kościół o. Dominikanów, wyspa Piasek, Ostrów Tumski, Ogród Botaniczny, Park Szczytnicki, Hala Stulecia, Pergola, Fontanna Wrocławska
Szybka toaleta, kawa, robienie bułek na drogę. Ostatnie dopakowywanie i pora budzić dzieci. Wyglądamy przez okno, zero ruchu, wszystko jeszcze śpi. Nic dziwnego - sobota, przed 6. Jednak dzieci wstają bez marudzenia. Wiedzą co się szykuje i też nie mogą się doczekać :-)
Przed 7 siedzimy już w samochodzie, wypakowanym po brzegi. W bagażniku nie ma już ani trochę wolnego miejsca, przestrzeń pomiędzy przednimi fotelami jest zajęta przez torbę z mapami, przewodnikami i paszportami. Z tyłu pod nogami dzieci - zapas obuwia, wystawka której nie powstydziłby się niewielki sklep obuwniczy. W końcu jedziemy na miesiąc i potrzebujemy sandałów, klapek, butów sportowych i trekingów. Nie ma lekko, zwłaszcza jak przemnoży się to przez 10 stóp...
W końcu ruszamy. Pogoda dobra do jazdy - słońce nieśmiało przebija się przez chmury, ale nie ma upału. Pierwsze kilkanaście kilometrów A4-ką, później drogami wojewódzkimi aż do Mysłowic. Po drodze widzimy pierwsze szyby kopalni - ciekawe dla nas, gdyż niespotykane w małopolsko-podkarpackim krajobrazie. Autostradą mijamy aglomerację śląską i dojeżdżamy do granicy z województwem opolskim. I tu czeka nas niespodzianka - pogoda gwałtownie się zmienia i już po chwili samochód musi przedzierać się przez strugi ulewnego deszczu, który towarzyszy nam (i skutecznie spowalnia) przez całe opolskie. Całe szczęście, deszcz ustał zaraz po tym jak wjechaliśmy w dolnośląskie. Jest nadzieja :-)
Po dojechaniu do Wrocławia kierujemy się najpierw do rodziny Couchsurferów, która zgodziła się nas przygarnąć na pierwszą noc. Po odrobinie kluczenia wśród szeregowej zabudowy znajdujemy dom naszych gospodarzy, którzy czekają na nas z herbatą i ciekawą przekąską z kaszy jaglanej z jabłkami, imbirem i cynamonem. Krótka rozmowa o naszym planie zwiedzania, kilka sugestii od Ziemowita i Doroty i jazda - nie ma czasu do stracenia, Wrocław czeka :-)
W krainie pociągów
Nasze zwiedzanie zaczynamy od budynku Dworca Świebodzkiego, w którym mieści się Kolejkowo, największa makieta kolejowa w Polsce. Myśleliśmy, że będzie to atrakcja tylko dla dzieci - nic podobnego! Olbrzymia makieta na dwóch piętrach budynku dworcowego jest pełna pięknych modeli i intrygujących detali. Zabawne scenki przedstawione na tle znanych dolnośląskich zabytków i krajobrazów (Śnieżka, Szczeliniec Wielki, wrocławski rynek), kolorowe pociągi kursujące bez wytchnienia i zagadki na spostrzegawczość zadawane przez obsługę - naprawdę mnóstwo dobrej zabawy. Jesteśmy pod ogromnym wrażeniem, a dzieci mają mnóstwo frajdy. Gdybyście kiedyś byli we Wrocławiu - serdecznie polecamy!
Szukamy krasnoludków
Po wyjściu z kolejkowa zaczynamy kierować się w stronę rynku. Zaraz po przejściu Kładki Radiowej Trójki znajdujemy naszego pierwszego krasnala. Długa broda, spiczasta czapka i mikrofon w ręce - oto Trójkuć Wywiadek. Na bulwarze Tadka Jasińskiego zjadamy po bułce i kontynuujemy krasnoludkowy quest. Na kolejnego trafiamy przy Narodowym Forum Muzyki - w ręce trzyma partyturę i drapie się po głowie dyrygencką pałeczką. Kolejny to już okolice rynku - krasnal Turysta, z mapą w ręce i aparatem na szyi.
Będąc już na wrocławskim rynku dzielimy naszą uwagę i oprócz szukania krasnali (Ślepek, Głuchak i W-Skers) oglądamy też zabytkowe, kolorowe kamieniczki i wrocławski ratusz. Niestety, nie dane nam jest przyjrzeć się im dokładnie gdyż niebo zasnuwają ciemne chmury i ni stąd, ni zowąd - zaczyna lać. Początkowo chowamy się tak jak większość turystów pod rusztowaniami przy jednej z kamienic, jednak po 5 minutach rusztowania zaczynają przeciekać... Nie chcąc moknąć szukamy lepszego schronienia i znajdujemy je w kantorze nieopodal. Nie mając nic lepszego do roboty, popijamy herbatę z termosu i przegryzamy jabłkami - trochę witamin się przyda, żeby nie zacząć wyjazdu przeziębieniem...
Polub nas na Facebooku, aby nie przegapić kolejnych wpisów!
Po 30 minutach deszcz ustaje, więc wykorzystujemy okno pogodowe i przemieszczamy się pod katedrę św. Marii Magdaleny, gdzie dwie wieże katedry łączy owiany legendą Mostek Pokutnic. Wąski most znajduje się na wysokości 45 metrów nad ziemią i rozciąga się z niego fantastyczny widok na dachy Wrocławia :-) Kupujemy bilety wstępu (normalny - 5 zł, ulgowy - 3 zł, Antek i Ola za darmo - poniżej 5 roku życia) i zaczynamy wspinać się po wąskich schodach w górę ceglanej wieży. Wszystko idzie dobrze, do momentu w którym betonowe schody się kończą i zaczynają się schody z metalowej kraty.
- Ja nie idę, Tato wróćmy! - Kacpra obleciał strach.
Spojrzeliśmy po sobie z Kasią zaskoczeni. Nigdy wcześniej nie było problemu z lękiem wysokości - nawet w tym roku byliśmy kilkukrotnie na wieży widokowej w Łagiewnikach i Kacper wchodził tam bez obaw... Niestety, młody nie daje się przekonać i musimy się rozdzielić i zwiedzić Mostek Pokutnic na raty. Ale jest warto, z góry rozpościera się kapitalny widok, któremu dramatyzmu dodają ciemne chmury krążące wokół miasta.
Według legendy na Mostku Pokutnic można zobaczyć dusze młodych kobiet, które zamiast sumiennie pełnić obowiązki matek/żon oddawały się uciechom i swawolom z mężczyznami. Za karę po śmierci muszą chodzić po wąskiej kładce między wieżami katedry. My żadnej nie dostrzegliśmy, widocznie pokutnice sprzed kilku wieków już się nachodziły, a współczesne kobiety prowadzą się znacznie lepiej.
Po zejściu z wieży trafiliśmy w pułapkę - tuż obok jest fontanna. Nie wiem czy jest to zjawisko powszechne, ale na nasze dzieci wszelkie fontanny działają jak magnes. I to nie taki byle jaki, jak w magnesach na lodówkę, ale co najmniej neodymowy - trzeba się sporo nagimnastykować żeby je od fontanny oderwać. Całe szczęście, po kilku minutach zabawy z fontanną zaczęło nam wszystkim burczeć w brzuchach. Decyzja - wracamy w stronę rynku, tam pewnie da się zjeść coś dobrego. Po drodze znajdujemy jeszcze dwa krasnale toczące wielką kulę - Syzyfki i krasnala-programistę.
Z pełnymi brzuchami idziemy jeszcze pochodzić po rynku. U wylotu Przejścia Garncarskiego trafiamy na pana puszczającego ogromne ilości baniek mydlanych. Dla dzieci stanowią ogromną atrakcję, a dla nas - cóż, w promieniach słońca bańki mienią się tęczowo i dodają uroku kolorowym kamieniczkom. Wpatrujemy się jak zaczarowani w ten spektakl kolorów, a dzieci biegają wszędzie, próbując przebić jak najwięcej baniek.
W końcu dostrzegamy nowego krasnala (Życzliwka) i tym sposobem ruszamy dalej, w stronę kościoła Garnizonowego (gdzie znajdujemy kolejne krasnale: WrocLovka, Pożarki, Kosiarza, Weterana, Chrapka i Arcika Podróżnika). W końcu docieramy do ulicy Jatki - wąskiej uliczki z niską zabudową i ciekawymi sklepikami. Dawniej, w tym miejscu mieściły się jatki - stragany z mięsem. Obecnie, w tych samych sklepach można kupić rozmaite cudeńka, rękodzieło, biżuterię, pamiątki... Przy końcu ulicy stoi zaś dość niezwykły Pomnik Pamięci Zwierząt Rzeźnych. A naprzeciwko pomnika - kolejny krasnal-Rzeźnik!
Kilka kroków od Jatek położona jest ulica Więzienna, nazwana tak po średniowiecznym więzieniu które się tam mieściło. W zakratowaych oknach dawnego więzienia znaleźliśmy kolejnego krasnala - Więziennika. Nie więzienie jednak było powodem dla którego trafiamy w to miejsce - jest nim Cafe Tralalala, która serwuje świetne lody. Ogromny wybór smaków i darmowe lody dla dzieci spowodowały, że objadamy się jak nigdy - i to za jedyne 12 zł!
Spacerując z lodami w ręce trafiamy na plac uniwersytecki i dalej, przez Most Uniwersytecki na wyspę Słodową. Uniwersyteckie budynki robią na nas duże wrażenie, na dzieciach wrażenie robią place zabaw na wyspie Słodowej :-) Jak się okazało, jest to dla nas ostatni punkt pierwszego dnia - z wyspy wracamy do samochodu i naszych gospodarzy. I znów niespodzianka - Dorota przyrządziła fantastyczny chłodnik litewski, a jej córka upiekła placek śliwkowy. Jesteśmy naprawdę zaskoczeni gościnnością naszych gospodarzy - po raz pierwszy korzystamy jako goście z Couchsurfing'u. Cały wieczór spędzamy na rozmowach o podróżach i wymieniamy się CS-owymi doświadczeniami...
Dzień 2
Drugi dzień zaczynamy od solidnego śniadania i ruszamy kontynuować zwiedzanie Wrocławia. Umawiamy się, że później wrócimy po nasze rzeczy, choć nieśmiało badamy też możliwość zostania na jeszcze jedną noc - nie mamy kontaktu z kolejnymi CS-owymi gospodarzami... Całe szczęście nie stanowi to problemu dla Doroty i Ziemka, więc możemy spokojnie zwiedzać - w razie czego będziemy mieć dach nad głową.
Samochód zostawiamy na parkingu pod Urzędem Wojewódzkim i już tam znajdujemy pierwszego krasnala - Faksymilkę :-) Nie dają spokoju w tym Wrocławiu... Przechodzimy obok zachwycającego gmachu Muzeum Narodowego - szczególnie zachwyca nas bluszcz, który praktycznie całkowicie porasta ściany. Kierujemy się na nabrzeże Odry, gdzie mijamy Zatokę Gondoli i wychodzimy na Wzgórze Polskie. Z tego niewielkiego wzniesienia oglądamy piękną panoramę Ostrowa Tumskiego, na który planujemy wybrać się nieco później. Spacerujemy jeszcze chwilę po bulwarze Xaverego Dunikowskiego (kolejny krasnal - Koparkuś), tym razem nie decydując się na zwiedzenie Panoramy Racławickiej - wrócimy tu z dziećmi za kilka lat. Idziemy za to - jak Pan Bóg przykazał - na rodzinną mszę świętą u Dominikanów.
Trzeba przyznać, że rodzinna msza święta we wrocławskim klasztorze Dominikanów jest bardzo ciekawie zorganizowana. Przed czytaniami wszystkie dzieci są zapraszane do oddzielnej, zamykanej kaplicy, w której jest im w prostych słowach opowiadana treść Ewangelii, a następnie jest czas na piosenki i zabawy. W tym czasie rodzice mogą się skupić na czytaniach i kazaniu. Super pomysł :-)
Po mszy wracamy nad Odrę i przechodzimy przez wyspę Piasek i znajdujący się na niej bulwar Włostowica w kierunku mostu Tumskiego - wrocławskiego mostu miłości, obwieszonego tysiącami kłódek. Po drodze oczywiście napotykamy kolejne krasnale - Pracza Odrzańskiego i arcyciekawego Gazusia, wspinającego się po gazowej latarni. Zaraz za mostem Tumskim skręcamy w lewo i znajdujemy nieco skryte labirynty. Dla chłopaków jest to świetna zabawa i przez dobrych kilkanaście minut chodzą zawzięcie, próbując znaleźć właściwą ścieżkę. Kolejne krasnale, które znaleźliśmy to drukarz Kacper i Wrocławiak. Na Ostrowie Tumskim oglądamy z zewnątrz katedrę i zmęczeni skwarem południa szukamy azylu w ogrodzie botanicznym.
Wrocławski Ogród Botaniczny jest całkiem spory i robi na nas duże wrażenie. Jest początek czerwca, wiele roślin jeszcze kwitnie, choć na rododendrony już się spóźniliśmy. Dodatkową atrakcją są sztuczne wodospady i jeziorka wodne z ozdobnymi rybami. Spore wrażenie robią na nas wysokie drzewa oplecione wszędobylskim bluszczem, a także idealnie przycięte trawniki. W międzyczasie trafiamy na kolejne krasnale - Ogrodnika i Kierownika oraz Botanika. W cieniu drzew jest bardzo przyjemnie, dużo chłodniej niż wśród skwaru miasta. Zdecydowanie goręcej jest natomiast w szklarniach, w których prezentowana jest duma wrocławskiego ogrodu - imponująca kolekcja sukulentów. Oj, jest co zobaczyć, ale temperatura jest tam trudna do zniesienia!
Z ogrodu wracamy już do samochodu i jedziemy do Parku Szczytnickiego, który z około 100 hektarami powierzchni jest największym parkiem Wrocławia. W parku zwiedzamy Halę Stulecia, Pergolę i pozwalamy dzieciom popluskać się w fontannie. Znajdujemy też plac zabaw, na którym dzieci wykorzystują resztki energii.
Zmęczeni, ale i bardzo zadowoleni wracamy w końcu do Ziemka i Doroty. Dzieci zasypiają w mgnieniu oka, a my wdajemy się w kolejne pogawędki podróżniczo-rozmaite. Późnym wieczorem zasypiamy zadowoleni, bo zobaczyliśmy całkiem spory kawałek Wrocławia i upewniliśmy się, że nawet z trójką małych dzieci można dużo zobaczyć i świetnie się przy tym bawić. A rano - wstajemy i ruszamy w dalszą drogę...
Wielka Wyprawa 2017
Ten wpis jest kolejną opowieścią z cyklu "Wielka Wyprawa", opowiadającego o naszej 25-dniowej podróży po Europie z trójką małych dzieci, którą zrealizowaliśmy w czerwcu i lipcu 2017 roku.
W kolejnych artykułach opowiadamy Wam o naszych przeżyciach, pokazujemy piękne miejsca które odwiedziliśmy i dzielimy się anegdotami o niesamowitej ludzkiej życzliwości, której w trakcie podróży doświadczyliśmy - zarówno od zupełnie przypadkowych ludzi spotkanych po drodze, jak i przede wszystkim od Couchsurferów, dzięki którym ta podróż stała się możliwa (i dzięki którym przez 25 dni mieliśmy dach nad głową).
A oto wszystkie wpisy z cyklu Wielka Wyprawa:
1. Dzień 1 i 2: Szukając krasnoludków we Wrocławiu
2. Dzień 3: Szczeliniec Wielki
3. Dzień 4: Opowieści ze Skalnego Miasta w Adrspachu oraz wałbrzyskie Palmiarnia i Książ
4. Dzień 5: Zoo w Pradze
5. Dzień 6 i 7: Praga z trójką dzieci
6. Dzień 8: Między Pragą, a Schwarzwaldem - część 1. Karlstejn, Walhalla i steki ze strusia
7. Dzień 9 i 10: Między Pragą, a Schwarzwaldem - część 2. Niemieckie przysmaki, miasto-wyspa Lindau nad jeziorem Bodeńskim i Góra Małp
8. Dni 11-16: Tydzień w Schwarzwaldzie i okolicach
9. Dzień 17: Bajkowy Neuschwanstein i wędrówka po Tegelbergu
10. Dzień 18 i 19: Najpiękniejsze miejsca w Austrii: Salzburg i Halstatt
Jeśli podobają się Wam nasze artykuły, zapraszamy do komentowania i udostępnienia ich swoim znajomym - może w ten sposób zainspirujemy kogoś do mniejszych lub większych podróży, które są możliwe również z małymi dziećmi :-)
Garść informacji
Data: 10-11 czerwca 2017r.Forma: turystyka samochodowa, piesza
Dystans:
Trasa: Kraków -> Wrocław (samochodem),
Dzień 1: Kolejkowo, Kładka Radiowej Trójki, bulwar Tadka Jasińskiego, wrocławski rynek, Mostek Pokutnic, kościół garnizonowy, Jatki (Pomnik Pamięci Zwierząt Rzeźnych), cafe Tralalala, plac Uniwersytecki, wyspa Słodowa
Dzień 2: Wzgórze Polskie, bulwar Dunikowskiego, kościół o. Dominikanów, wyspa Piasek, Ostrów Tumski, Ogród Botaniczny, Park Szczytnicki, Hala Stulecia, Pergola, Fontanna Wrocławska
Komentarze
Prześlij komentarz