Bajkowy zamek Neuschwanstein i alpejska wędrówka po Tegelbergu

Planując naszą wielką wyprawę byliśmy bardzo elastyczni, gdyż w zasadzie jakiej byśmy nie wybrali trasy - wiedzieliśmy, że zobaczymy coś nowego. Było jednak kilka punktów, które od samego początku chcieliśmy odwiedzić. Poza Pragą (o której mogliście poczytać w jednym z wcześniejszych wpisów) koniecznie chcieliśmy na własne oczy zobaczyć dwa miejsca, znane nam z puzzli wiszących w rodzinnym domu Krzyśka. Pierwszym takim miejscem był bajkowy zamek Neuschwanstein, czarujący architekturą i przepięknym otoczeniem lasów i majestatycznych gór...



Poniedziałek, 26.07.2017. 17-ty dzień Wielkiej Wyprawy

Promienie słońca wpadające przez uchylone okno budzą nas po raz ostatni u wujka Karola. Sześć dni minęło jak z bicza strzelił i nadszedł czas pakowania manatków. Bogatsi w piękne wspomnienia i świeże pamiątki żegnamy się z Karolem i Nee, z trudem ładujemy bagaże do samochodu i ruszamy. Przed nami długi dzień - najpierw kierujemy się do Schwangau, lecz na wieczór chcemy dotrzeć aż w okolice Salzburga, gdzie czeka na nas znaleziony w ostatniej chwili gospodarz z Couchsurfingu. Droga po raz kolejny prowadzi nas wzdłuż Jeziora Bodeńskiego, na horyzoncie cały czas widzimy Alpy.

Po ponad trzech godzinach docieramy do miejscowości Schwangau i kierujemy się do stacji kolejki linowej na Tegelberg. Planując poprzedniego dnia zwiedzanie zdecydowaliśmy nie jechać prosto na zamek, lecz jeszcze przy okazji powędrować trochę po okolicznych górach. Plan był prosty - kupujemy bilety, wyjeżdżamy kolejką na Tegelberg i schodzimy w kierunku zamku Neuschwanstein. Po dojechaniu do dolnej stacji Tegelbergbahn parkujemy na jednym z parkingów, szykujemy plecak i nosidło i ruszamy do stacji. Uszliśmy zaledwie kilka kroków, gdy nisko nad naszymi głowami przeleciał paralotniarz, po czym wylądował na łące nieopodal. Wow! Ale czad! Tegelberg jest prawdziwą Mekką paralotniarzy i lata ich tam całe mnóstwo.


Po raz kolejny pogoda dopisuje, nawet za bardzo - żar leje się z nieba. Kupujemy bilety rodzinne (52 euro) i po kilkunastu minutach wchodzimy do wagonika kolejki. Drzwi się zamykają, rozlega się dzwonek. Lekkie szarpnięcie i ruszamy w górę. Z każdą sekundą widoki robią się coraz lepsze, cały czas widzimy zamek Neuschwanstein i leżące nieopodal jeziora. Przejazd kolejką trwa około 10 minut, górna stacja znajduje się na wysokości 1687 m n.p.m. Po wyjściu z budynku kolejki wprost oniemieliśmy z zachwytu. Dopiero tam widać w jak pięknym miejscu się znaleźliśmy! Dookoła góry, w zasięgu wzroku 5 górskich jezior - każde w innym kolorze, a nad głową latają kolorowe paralotnie. 


Tuż koło stacji zauważamy drogowskazy kierujące na tzw. Konigsrunde - ścieżkę turystyczną, prowadzącą po Tegelbergu. Po krótkim zastanowieniu zmieniamy nasze plany ze względu na panujący upał i zamiast schodzić z Tegelbergu w dół do zamku Neuschwanstein decydujemy się przejść Konigsrunde i zdobyć pobliski szczyt Branderschrofen, a następnie zjechać na dół kolejką. 

Wędrówka Konigsrunde jest bardzo przyjemna i dostarcza zapierających dech w piersiach widoków. Cała nasza trójka chętnie maszerowała, do momentu gdy zaczęliśmi podchodzić pod Branderschrofen. Ścieżka trawersuje tam dość strome zbocze i Kacper tej stromizny się wystraszył. Protest był na tyle poważny, że Kasia zdecydowała się zawrócić z Antkiem i Kacprem, a ja z Olą poszliśmy dalej - w końcu szczyt wydawał się być już na wyciągnięcie ręki. Po kolejnych kilku minutach skończyła się trawa i żwir, a zaczęły się skały i łańcuchy. Widząc schodzących z trudem z przeciwka turystów zacząłem się zastanawiać czy jest to na pewno dobry szlak dla ojca z dzieckiem w nosidle. Szczyt jednak miał w sobie jakiś magnes, który ciągnął mnie bardzo mocno i nie zawróciłem. Ola czując chyba powagę sytuacji przestała się kręcić w nosidle i siedziała nad zwyczaj spokojnie. Ostrożnie, przywierając jak najmocniej do skał i trzymając się łańcuchów wspięliśmy się w końcu na szczyt i stanęliśmy przy metalowym krzyżu na wysokości 1887 m n.p.m. Wow! Ależ pięknie! 




Radość ze zdobycia szczytu i niesamowity krajobraz odgoniły na chwilę myśli o czekającym nas niebezpiecznym zejściu. Gdy nasyciliśmy się już widokami i odpoczęliśmy trochę przyszedł czas na drogę powrotną. Patrząc ze szczytu w dół można było złapać pietra, droga była dość wymagająca dla normalnego turysty, a co dopiero z 12-kilogramowym dzieckiem w nosidle. Chwilę to trwało, aż Kasia wypatrująca nas z dołu zaczęła się martwić - całe szczęście udało nam się jednak zejść bez przygód.

Przed wejściem do kolejki prosimy jeszcze przechodzących turystów o zrobienie nam rodzinnego zdjęcia i tak powstała ta nasza ulubiona fotografia:


Po zjeździe kolejką na dół sprawdzamy zawartość portfela i okazuje się, że mamy - bagatela - całe 3 euro! Wsiadamy do samochodu i kierujemy się do zamku Neuschwanstein, z nadzieją, że znajdziemy tam jakieś bankomaty. Nic z tego - od obsługi parkingów dowiadujemy się, że najbliższy bankomat jest w Fussen - nie stać nas nawet na zaparkowanie :-) Cóż, ruszamy więc do Fussen, trafiamy do banku. Mamy nadzieję wymienić tam pieniądze, ale bez skutku - bank kończy pracę o 16. W końcu udaje nam się znaleźć jakiś bankomat, zrobiło się jednak na tyle późno, że nie bardzo możemy wrócić na oblegany przez tysiące turystów zamek. 

Zadanie dla spostrzegawczych: znajdź zamek!

Zamek w pełnej krasie - puzzle, które były naszą inspiracją

Nieco niepocieszeni ruszamy w kierunku Salzburga, oglądając się jeszcze kilkukrotnie w kierunku Neuschwanstein. Cóż, zamek widzieliśmy - w środku nie udało się nam być, zdjęcia też raczej kiepskie, ale marzenie zobaczenia go na własne oczy zrealizowaliśmy :-) Mimo wszystko jesteśmy bardzo zadowoleni z dzisiejszego dnia - piękno górskiego krajobrazu w zupełności wynagrodziło nam niedosyt związany ze zwiedzaniem zamku. Po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów stwierdzamy, że z dzisiejszego dnia nie mamy żadnej pocztówki ani magnesu na pamiątkę! O ironio losu :-) Jedno z najważniejszych miejsc na naszej trasie i wracamy bez pamiątek... Hmm... Czy to nie doskonały powód by wrócić tam po raz kolejny? 



Wielka Wyprawa 2017

Ten wpis jest kolejną opowieścią z cyklu "Wielka Wyprawa", opowiadającego o naszej 25-dniowej podróży po Europie z trójką małych dzieci, którą zrealizowaliśmy w czerwcu i lipcu 2017 roku. 
W kolejnych artykułach opowiadamy Wam o naszych przeżyciach, pokazujemy piękne miejsca które odwiedziliśmy i dzielimy się anegdotami o niesamowitej ludzkiej życzliwości, której w trakcie podróży doświadczyliśmy - zarówno od zupełnie przypadkowych ludzi spotkanych po drodze, jak i przede wszystkim od Couchsurferów, dzięki którym ta podróż stała się możliwa (i dzięki którym przez 25 dni mieliśmy dach nad głową).

A oto wszystkie wpisy z cyklu Wielka Wyprawa:

1. Dzień 1 i 2: Szukając krasnoludków we Wrocławiu
2. Dzień 3: Szczeliniec Wielki
3. Dzień 4: Opowieści ze Skalnego Miasta w Adrspachu oraz wałbrzyskie Palmiarnia i Książ
4. Dzień 5: Zoo w Pradze
5. Dzień 6 i 7: Praga z trójką dzieci
6. Dzień 8: Między Pragą, a Schwarzwaldem - część 1. Karlstejn, Walhalla i steki ze strusia
7. Dzień 9 i 10: Między Pragą, a Schwarzwaldem - część 2. Niemieckie przysmaki, miasto-wyspa Lindau nad jeziorem Bodeńskim i Góra Małp
8. Dni 11-16: Tydzień w Schwarzwaldzie i okolicach
9. Dzień 17: Bajkowy Neuschwanstein i wędrówka po Tegelbergu
10. Dzień 18 i 19: Najpiękniejsze miejsca w Austrii: Salzburg i Halstatt

Jeśli podobają się Wam nasze artykuły, zapraszamy do komentowania i udostępnienia ich swoim znajomym - może w ten sposób zainspirujemy kogoś do mniejszych lub większych podróży, które są możliwe również z małymi dziećmi :-)

Komentarze