Końcem listopada nasz tata Krzysiek wybrał się z wujkiem Grześkiem na męski weekend w Tatrach. Przez trzy dni intensywnie wędrowali w Tatrach Zachodnich, zdobywając Giewont, przechodząc Czerwone Wierchy, Ornak, Grześ, Rakoń i Wołowiec i walcząc z potwornym wiatrem, mrozem i zimowymi warunkami powyżej 1800 m. Wrócili jednak bardzo zadowoleni i oczarowani pięknem Tatr, jesienno-zimowych krajobrazów i widma Brockenu...
W okolicach Przełęczy Kondrackiej widzieliśmy kolejne kozice, ale były zbyt daleko żeby uwiecznić je na zdjęciu. Zrobiliśmy sobie za to wspólne zdjęcie i ruszyliśmy na ośnieżoną i chowającą się w chmurach Kopę Kondracką. Ze szczytu schodzili akurat inni turyści, którzy ostrzegli nas, że na szczycie wieje jak w kieleckiem. I trzeba przyznać, że było to bardzo delikatne określenie... Wiało niesamowicie, a sam szczyt chował się w gęstej, białej chmurze.
Takie warunki na grani Czerwonych Wierchów utrzymywały się przez cały dzień. Dookoła było bielutko od śniegu i mgły, silny i porywisty wiatr próbował nas przewrócić, a Grześkowi zdarł z plecaka osłonę przeciwdeszczową i tyle ją widzieliśmy. Pewne trudności sprawiało nawet wyszukiwanie szlaku - szczególnie w okolicach Krzesanicy, gdzie ścieżka nie prowadzi samym grzbietem (który jest przeorany skałami i szczelinami), a schodzi nieco poniżej na słowacką stronę.
Na zejściu z Ciemniaka spotkaliśmy idących nam naprzeciw od Kirów kolegów i wspólnie zeszliśmy przez Dolinę Tomanową na Halę Ornak, gdzie przenocowaliśmy w tamtejszym schronisku.
Gdy wyszliśmy na grzbiet Ornaku na wysokość 1800 m, wiosenna pogoda w ciągu 5 minut zmieniła się w zimę - znów smagał nas mroźny wiatr, a pod nogami chrzęścił zmrożony śnieg. Nad szczytami na horyzoncie kłębił się piękny wał fenowy, a dookoła rozpościerała się przepiękna panorama. Iście bajkowe warunki!
Niestety chwilę później weszliśmy w ten kłębiący się niby w oddali wał fenowy, zrobiło się jeszcze zimniej, a o widokach mogliśmy już jedynie pomarzyć. Wraz ze wzrostem wysokości przybywało śniegu, a wędrówka stała się ponownie walką z szalejącym wiatrem. Szczerze mówiąc, to nigdy wcześniej nie wędrowałem w tak mocnym wietrze, samo zachowanie równowagi stanowiło spore wyzwanie, nie mówiąc już o podchodzeniu na najwyższy na całej trasie Starobociański Wierch. Ze względu na wiatr na szczycie zrobiłem jedynie zdjęcie obrośniętemu lodem słupkowi granicznemu i rzuciliśmy się czym prędzej w stronę zejścia, na którym zresztą szliśmy "na czuja" - szlak był kompletnie zasypany i nie wyróżniał się od otoczenia.
Nasz plan zakładał dotarcie aż do Wołowca, ale walka z wiatrem tak nas zmęczyła, że postanowiliśmy skrócić trasę i zejść z Kończystego Wierchu do Doliny Chochołowskiej przez Trzydniowiański Wierch i Dolinę Jarząbczą.
Była to bardzo dobra decyzja - mimo, że wiatr wciąż był dość silny to w okolicach Czubika zeszliśmy poniżej chmur i przynajmniej mogliśmy cieszyć się pięknymi widokami i słońcem. Urzekła nas też panorama z Trzydniowiańskiego Wierchu.
Z Trzydniowiańskiego Wierchu do schroniska na Polanie Chochołowskiej jest już niedaleko, więc zatrzymujemy się na szczycie nieco dłużej i schodzimy niespiesznie w Dolinę Tomanową.
Na trzeci dzień planujemy wyjście na Grzesia, Rakoń i Wołowiec. Pogoda znów dopisuje i podchodząc na Grzesia zastanawiam się czy na pewno mamy koniec listopada czy może jednak połowę maja ;-) Na Grzesiu zaś czekają na nas niesamowite widoki na ośnieżone szczyty po słowackiej stronie granicy i wciąż jesienny grzbiet prowadzący na Rakoń.
Przed Rakoniem, mniej więcej na wysokości 1700 m n.p.m. dopada nas zima - ubieramy zimowe kurtki, osłaniamy twarz i powoli przyzwaczajamy się do wiatru i mrozu. Całe szczęście śniegu nie ma jeszcze tak dużo i nie jest zmrożony - spokojnie możemy wędrować bez raków. Widoki zapierają dech w piersiach - jest świetna widoczność, a chmury przewalające się przez Wołowiec dodają tylko dodatkowego smaczku.
Huraganowe porywy wiatru bardzo utrudniają podejście na Wołowiec. Chłopaki zostawiają mnie nieco z tyłu, ale koniec końców dołączam do nich na szczycie. A tam czeka na nas wielka niespodzianka - szczyt raz chowa się w chmurach, a raz chmury się przewiewają i odsłaniają widoki. Co więcej, przewalające się chmury przepływają pod nami, a świecące mocno południowe słońce rzuca na chmury nasze cienie tworząc niesamowite zjawisko - widmo Brockenu! Cień w tęczowej aureoli pojawia się i znika - nie możemy oderwać od niego wzroku. Niezwykłe przeżycie!
Z Wołowca schodzimy z powrotem na przełęcz i stromym, dość śliskim zboczem schodzimy do Wyżniej Doliny Chochołowskiej. Wiatr cichnie zaraz po zejściu z grani i wreszcie możemy od niego odpocząć. Teraz czeka nas już tylko długa wędrówka Doliną Chochołowską do Siwej Polany i dalej ścieżką pod reglami do Kirów...
Forma: turystyka piesza górska
Dystans: łącznie 54 km w trzy dni
Trasa:
1 dzień: Nędzówka - Wielka Polana Małołącka - Giewont - Przełęcz Kondracka - Kopa Kondracka - Małołączniak - Krzesanica - Ciemniak - Chuda Przełączka - Dolina Tomanowa - schronisko PTTK na Hali Ornak
2 dzień: schronisko PTTK na Hali Ornak - Ornak - Starobociański Wierch - Kończysty Wierch - Trzydniowiański Wierch - Dolina Jarząbcza - schronisko PTTK na Polanie Chochołowskiej
3 dzień: schronisko PTTK na Polanie Chochołowskiej - Grześ - Rakoń - Wołowiec - Wyżnia Chochołowska Dolina - Dolina Chochołowska - Siwa Polana - Kiry
22 listopada - Giewont i Czerwone Wierchy
Pierwszego dnia wczesnym ranem pojechaliśmy autobusem z Krakowa do Zakopanego. Naszą wędrówkę rozpoczęliśmy na Nędzówce, skąd ruszyliśmy w kierunku Wielkiej Polany Małołąckiej i dalej na Giewont. Pod Giewontem mieliśmy bliskie spotkanie z kozicą, a podchodząc po łańcuchach pod słynny, zwieńczony krzyżem szczyt po raz pierwszy w tym roku mieliśmy styczność ze śniegiem. Sam szczyt schowany był w chmurach, więc widoki nie powalały. Pewnych wrażeń dostarczyło za to zejście ze szczytu - musieliśmy zachować dużą ostrożność na śliskim, skalistym odcinku z łańcuchami.![]() |
W drodze na Giewont |
Bliskie spotkanie z kozicą |
![]() |
Słynny krzyż na Giewoncie |
![]() |
Zima na zejściu z Giewontu, jesień na Przełęczy Kondrackiej |
W okolicach Przełęczy Kondrackiej widzieliśmy kolejne kozice, ale były zbyt daleko żeby uwiecznić je na zdjęciu. Zrobiliśmy sobie za to wspólne zdjęcie i ruszyliśmy na ośnieżoną i chowającą się w chmurach Kopę Kondracką. Ze szczytu schodzili akurat inni turyści, którzy ostrzegli nas, że na szczycie wieje jak w kieleckiem. I trzeba przyznać, że było to bardzo delikatne określenie... Wiało niesamowicie, a sam szczyt chował się w gęstej, białej chmurze.
![]() |
Kopa Kondracka schowana w chmurach |
![]() |
Mroźno, biało i wietrznie |
Takie warunki na grani Czerwonych Wierchów utrzymywały się przez cały dzień. Dookoła było bielutko od śniegu i mgły, silny i porywisty wiatr próbował nas przewrócić, a Grześkowi zdarł z plecaka osłonę przeciwdeszczową i tyle ją widzieliśmy. Pewne trudności sprawiało nawet wyszukiwanie szlaku - szczególnie w okolicach Krzesanicy, gdzie ścieżka nie prowadzi samym grzbietem (który jest przeorany skałami i szczelinami), a schodzi nieco poniżej na słowacką stronę.
![]() |
Kilometrów w nogach przybywa, a krajobraz bez zmian |
Na zejściu z Ciemniaka spotkaliśmy idących nam naprzeciw od Kirów kolegów i wspólnie zeszliśmy przez Dolinę Tomanową na Halę Ornak, gdzie przenocowaliśmy w tamtejszym schronisku.
![]() |
Inny świat - schodzimy do Ornaka |
23 listopada - Ornak, Starobociański Wierch, Trzydniowiański Wierch
Drugiego dnia rano przywitała nas znacznie lepsza pogoda. Było słonecznie, ciepło, wręcz wiosennie. Z werwą ruszyliśmy w góry - w planie mieliśmy wędrówkę przez Ornak na Starobociański Wierch i dalej przez Kończysty Wierch i Wołowiec do Doliny Chochołowskiej.![]() |
Na podejściu pod Ornak wiosna |
![]() |
Dzisiejsze widoki wynagradzają nam wczorajszą mgłę |
Gdy wyszliśmy na grzbiet Ornaku na wysokość 1800 m, wiosenna pogoda w ciągu 5 minut zmieniła się w zimę - znów smagał nas mroźny wiatr, a pod nogami chrzęścił zmrożony śnieg. Nad szczytami na horyzoncie kłębił się piękny wał fenowy, a dookoła rozpościerała się przepiękna panorama. Iście bajkowe warunki!
![]() |
Ależ tu pięknie... |
![]() |
Ornak |
![]() |
A chmury się kłębią i wznoszą do nieba... |
Niestety chwilę później weszliśmy w ten kłębiący się niby w oddali wał fenowy, zrobiło się jeszcze zimniej, a o widokach mogliśmy już jedynie pomarzyć. Wraz ze wzrostem wysokości przybywało śniegu, a wędrówka stała się ponownie walką z szalejącym wiatrem. Szczerze mówiąc, to nigdy wcześniej nie wędrowałem w tak mocnym wietrze, samo zachowanie równowagi stanowiło spore wyzwanie, nie mówiąc już o podchodzeniu na najwyższy na całej trasie Starobociański Wierch. Ze względu na wiatr na szczycie zrobiłem jedynie zdjęcie obrośniętemu lodem słupkowi granicznemu i rzuciliśmy się czym prędzej w stronę zejścia, na którym zresztą szliśmy "na czuja" - szlak był kompletnie zasypany i nie wyróżniał się od otoczenia.
![]() |
Powrót do krainy wichru, mrozu i mgły |
![]() |
Szczyt Starobociańskiego Wierchu |
Nasz plan zakładał dotarcie aż do Wołowca, ale walka z wiatrem tak nas zmęczyła, że postanowiliśmy skrócić trasę i zejść z Kończystego Wierchu do Doliny Chochołowskiej przez Trzydniowiański Wierch i Dolinę Jarząbczą.
![]() |
Chwila odpoczynku od wiatru w zagłębieniu poniżej grani. Na Kończystym Wierchu decydujemy skrócić wędrówkę. |
![]() |
Wiatr nie słabnie, ale powoli schodzimy pod chmury |
![]() |
Tak wiało w okolicach Czubika, a to i tak słabiej niż w trakcie wędrówki na Starobociański Wierch! |
![]() |
W drodze na Trzydniowiański Wierch |
Ośnieżony Czubik i wał fenowy nad Kończystym Wierchem z Trzydniowiańskiego Wierchu |
![]() |
Trzydniowiański Wierch, a daleko w tle Babia Góra |
Z Trzydniowiańskiego Wierchu do schroniska na Polanie Chochołowskiej jest już niedaleko, więc zatrzymujemy się na szczycie nieco dłużej i schodzimy niespiesznie w Dolinę Tomanową.
![]() |
Czubik, Kończysty Wierch i Jarząbczy Wierch |
![]() |
Zejście z Trzydniowiańskiego Wierchu do Doliny Jarząbczej |
Wodospad na potoku Chochołowskim |
Strudzeni wędrowcy przy schronisku ;-) |
24 listopada - Grześ, Rakoń i widmo Brockenu na Wołowcu
Na trzeci dzień planujemy wyjście na Grzesia, Rakoń i Wołowiec. Pogoda znów dopisuje i podchodząc na Grzesia zastanawiam się czy na pewno mamy koniec listopada czy może jednak połowę maja ;-) Na Grzesiu zaś czekają na nas niesamowite widoki na ośnieżone szczyty po słowackiej stronie granicy i wciąż jesienny grzbiet prowadzący na Rakoń. ![]() |
Widoki spod Grzesia zaparły nam dech w piersiach |
![]() |
Ale widoki... |
![]() |
Na szczycie Grzesia |
Grześ na Grzesiu ;-) |
![]() |
Między Grzesiem, a Rakoniem... |
Przed Rakoniem, mniej więcej na wysokości 1700 m n.p.m. dopada nas zima - ubieramy zimowe kurtki, osłaniamy twarz i powoli przyzwaczajamy się do wiatru i mrozu. Całe szczęście śniegu nie ma jeszcze tak dużo i nie jest zmrożony - spokojnie możemy wędrować bez raków. Widoki zapierają dech w piersiach - jest świetna widoczność, a chmury przewalające się przez Wołowiec dodają tylko dodatkowego smaczku.
![]() |
Jedzenie z takimi widokami smakuje wybornie :-) |
![]() |
Rakoń to niezwykle widokowy szczyt, a jak widać pogoda nam dopisała |
![]() |
Z Rakonia ruszamy na Wołowiec |
Huraganowe porywy wiatru bardzo utrudniają podejście na Wołowiec. Chłopaki zostawiają mnie nieco z tyłu, ale koniec końców dołączam do nich na szczycie. A tam czeka na nas wielka niespodzianka - szczyt raz chowa się w chmurach, a raz chmury się przewiewają i odsłaniają widoki. Co więcej, przewalające się chmury przepływają pod nami, a świecące mocno południowe słońce rzuca na chmury nasze cienie tworząc niesamowite zjawisko - widmo Brockenu! Cień w tęczowej aureoli pojawia się i znika - nie możemy oderwać od niego wzroku. Niezwykłe przeżycie!
![]() |
Jest Wołowiec, jest radocha i księżycowy krajobraz |
![]() |
Na Wołowcu zima w pełni... |
![]() |
Zejście z Wołowca i widok na Rohacze. Spostrzegawcze oko dostrzeże Rochackie Jeziorka ;-) |
![]() |
Widmo Brockenu na Wołowcu - niesamowite przeżycie! |
Z Wołowca schodzimy z powrotem na przełęcz i stromym, dość śliskim zboczem schodzimy do Wyżniej Doliny Chochołowskiej. Wiatr cichnie zaraz po zejściu z grani i wreszcie możemy od niego odpocząć. Teraz czeka nas już tylko długa wędrówka Doliną Chochołowską do Siwej Polany i dalej ścieżką pod reglami do Kirów...
![]() |
Na grani huragan, a kilka metrów niżej upragniona cisza... |
![]() |
Stromym, śliskim zboczem schodzimy do Wyżniej Doliny Chochołowskiej |
![]() |
Szałasy pasterskie na Polanie Chochołowskiej |
![]() |
Żegnamy się z Tatrami, do zobaczenia w przyszłym roku! |
Garść informacji
Data: 22-24 listopada 2019 r.Forma: turystyka piesza górska
Dystans: łącznie 54 km w trzy dni
Trasa:
1 dzień: Nędzówka - Wielka Polana Małołącka - Giewont - Przełęcz Kondracka - Kopa Kondracka - Małołączniak - Krzesanica - Ciemniak - Chuda Przełączka - Dolina Tomanowa - schronisko PTTK na Hali Ornak
2 dzień: schronisko PTTK na Hali Ornak - Ornak - Starobociański Wierch - Kończysty Wierch - Trzydniowiański Wierch - Dolina Jarząbcza - schronisko PTTK na Polanie Chochołowskiej
3 dzień: schronisko PTTK na Polanie Chochołowskiej - Grześ - Rakoń - Wołowiec - Wyżnia Chochołowska Dolina - Dolina Chochołowska - Siwa Polana - Kiry
Komentarze
Prześlij komentarz