Turystyczna Rodzinka na Hali Miziowej i nie tylko

W naszych rodzinnych wędrówkach i wyjazdach szczególnie istotne i częste są wyjazdy w góry. Z uwagi na nasze pochodzenie (Krosno) i obecne zamieszkanie (Kraków) najbardziej "schodzone" mamy Bieszczady, Gorce, nieco mniej Beskid Wyspowy, Sądecki i Tatry. Beskidy Zachodnie i Sudety są dla nas praktycznie terra incognita, co powoli - i w dużej mierze dzięki PTTK - się zmienia. Dlaczego dzięki PTTK? Ano dlatego, że w ubiegłym roku w ramach nagrody za nasz udział w konkursie Turystyczna Rodzinka pojechaliśmy na Klimczok w Beskidzie Śląskim. W tym zaś roku - w identycznych okolicznościach - po raz pierwszy wyjechaliśmy w Beskid Żywiecki. A dokładniej mówiąc - do leżącego w masywie Pilska schroniska PTTK na Hali Miziowej. Cóż to były za piękne trzy dni! Beskid Żywiecki oczarował nas pięknymi widokami, bogatą siecią szlaków i schronisk i czujemy, że będziemy tam często powracać...



Turystyczna Rodzinka PTTK to konkurs organizowany corocznie przez Polskie Towarzystwo Turystyczno-Krajoznawcze. Jego celem jest promowanie turystyki rodzinnej i zachęcanie rodzin do poznawania naszego pięknego kraju - zarówno najbliższej okolicy (gminy, powiatu), jak i tej nieco dalszej - województwa czy reszty Polski. Rodziny biorące udział w konkursie opisują swoje wycieczki w Dzienniczku Wypraw Rodzinnych (może być w formie materialnej lub cyfrowej - tak narodził się ten blog :-)). Warunkiem uczestnictwa jest opisanie co najmniej 8 wycieczek (2 w najbliższej okolicy, 2 inne w województwie, reszta dowolnie).


Czwartkowy wieczór. Dzieci już smacznie śpią, a w pokoju rodziców trwa gorączkowe pakowanie. Po raz pierwszy od narodzin Anielki jedziemy nocować w schronisku, do którego nie dojedziemy samochodem - a to znaczy, że musimy spakować się bardzo oszczędnie, gdyż wszystko przyjdzie nam wnieść na plecach na górę. Do rozwiązania jest wcale nietrywialny problem - spakować 6 osób, w tym 6-miesięczne niemowlę do jednego - jak najmniejszego - plecaka. Mimo usilnych starań 30-litrowy plecak okazuje się dalece niewystarczający, musimy sięgnąć po stary, dobry plecak turystyczny. Koniec końców - pakowanie zakończone, plecak z ubraniami, wodą, prowiantem i podstawowymi kosmetykami waży jedynie 16 kg :-) Do tego nosidło turystyczne dla Oli, chusta i małe plecaki z wodą i polarem dla Kacpra, Antka i Oli. Dopakowujemy jeszcze latarki i do spania.

W piątkowy ranek wstajemy bardzo wcześnie, ale poranna krzątanina zabiera nam trochę więcej czasu niż planowaliśmy i ruszamy dopiero po 7. Po nieco ponad półtoragodzinnej jeździe docieramy na Przełęcz Glinne, gdzie przy budynku byłego przejścia granicznego znajduje się bardzo wygodny parking. Porządne buty na nogi, mapa w rękę, Anielka do chusty, Ola do nosidła, plecaki na plecy i ruszamy na szlak. Podążamy za czerwonymi znakami Głównego Szlaku Beskidzkiego, które prowadzą lasem, wzdłuż polsko-słowackiej granicy. Początkowo błotnisty szlak po kilkuset metrach zaczyna piąć się ostrzej do góry i błoto zastępują kamienie. Dla dzieci nie lada atrakcję stanowią słupki graniczne - prześcigują się w wypatrywaniu kolejnych. Już nie wspominając o tym jaki entuzjazm wzbudza możliwość bycia lewą nogą na Słowacji, a prawą w Polsce :-) Wędrując zbieramy rosnące przy szlaku maliny, czernice i borówki - jest ich tu cała masa, zwłaszcza gdy zejdzie się nieco ze ścieżki. 




Po około 2 kilometrach szlak czerwony odbija od granicy w prawo, wzdłuż granicy na szczyt Pilska biegnie szlak niebieski. Skręcamy za czerwonym szlakiem i wchodzimy w piękny, świerkowy las porośnięty obficie borowiną i paprociami. Słońce przebijające się przez drzewa tworzy magiczną mozaikę światła i cienia na leśnym runie. Wygląda to magicznie i jesteśmy oczarowani otaczającym nas pięknem. Im dalej idziemy, tym bardziej kamienisty staje się szlak. Leśna ścieżka ustępuje miejsca mniejszym i większym kamieniom, co urozmaica wędrówkę. W pewnym momencie dochodzi nas wyraźny szum górskiego strumienia. Momentalnie zachciewa nam się pić, a gdy po chwili docieramy do wodospadu zarządzamy krótki postój. Napełniamy butelki krystalicznie czystą wodą, posilamy się bułkami i czekoladą i ruszamy dalej. Szlak wiedzie granicą rezerwatu Pilsko, po stromym zalesionym stoku, usianym wielkimi kamieniami. W końcu wychodzimy z lasu - czeka nas już ostatnie podejście odkrytym stokiem, po którym zimą szusują setki narciarzy. Za plecami otwierają się nam piękne widoki z wyraźnie dominującym pasmem babiogórskim.




W końcu stok się wypłaszcza - docieramy do schroniska, spod którego możemy spokojnie rozkoszować się piękną panoramą - to najwyższy czas na piknik :-)


Mając przed sobą perspektywę całego weekendu i pamiętając o prognozowanych burzach nie decydujemy się ruszyć tego dnia na Pilsko. Po pikniku pokręciliśmy się nieco koło schroniska, dzieci zbudowały kamienną tamę w płynącym nieopodal strumieniu, nazbieraliśmy nieco jagód i wypatrywaliśmy burzy - ta jednak postanowiła zakpić z prognoz i wyraźnie się spóźniała. Cóż, nie będziemy się nudzić - rzut oka na mapę i ruszamy się przejść zielonym szlakiem w kieruku Hali Górowej, planując zobaczyć tamtejszą bazę namiotową. Po drodze mija nas 10-osobowa grupa dość młodych  wędrowców z plecakami na plecach. Zaciekawieni zagadujemy skąd i dokąd idą i okazuje się, że wędrują już 9-ty dzień - wyszli z Wisły, zdobyli Baranią Górę, a następnie Workiem Raczańskim doszli aż tutaj i planują nocować w bazie namiotowej. Harcerze? PTTK? Nie - dzieciaki z kilku zaprzyjaźnionych rodzin, prowadzeni przez dwójkę ojców! Niezwykle inspirujące, zwłaszcza, że najmłodszy z wędrowców miał zaledwie 8 lat, a cała trasa którą już mieli w nogach to niemalże 100 km!!! My zaś ostatecznie nie dochodzimy do Hali Górowej, gdyż burza jednak przyszła i słysząc jej groźne pomruki zawróciliśmy do schroniska. Chowamy się w schronisku, a już kilka minut później z nieba leją się strugi deszczu. Piątkowy wieczór kończymy lekturą "Tomka w krainie kangurów", a burza i towarzysząca jej ulewa trwają niemalże przez całą noc.




Budzimy się w sobotę rano i patrząc przez okno stwierdzamy, że jest strasznie mokro - aczkolwiek deszcz już nie pada. Wychodzimy przed schronisko i delektując się rześkim powietrzem oglądamy morze chmur wraz z nieśmiale wyłaniającymi się ponad nie szczytami. Lasy parują, a chmury z każdą minutą zmieniają się i stopniowo unoszą coraz wyżej. Po 15 minutach sami jesteśmy już nimi otoczeni, a mgła jest tak gęsta że widoczność sięga najwyżej kilku metrów. W schronisku czeka na nas królewskie śniadanie - jajecznica, gorąca herbata i półmisek z szynką, serem żółtym, pomidorami i ogórkami. Po tak obfitym posiłku jesteśmy pełni energii i mimo zapowiadanych przelotnych opadów postanawiamy ruszyć na szlak. Zaciekawieni akcją "Wyrusz na szlak całą rodziną" organizowaną przez PTTK i firmę General Fresh za cel obieramy schronisko na Rysiance. Akurat w ten weekend mają tam odbywać się konkursy z nagrodami dla dzieci, toteż stanowi to dla młodszej części naszej ekipy nie lada motywację. 



Wędrujemy Głównym Szlakiem Beskidzkim, który prowadzi wzdłuż polsko-słowackiej granicy. Niestety, po całonocnych opadach szlak jest bardzo nasiąknięty wodą, błotnisty, a miejscami drogę zagradzają nam spore rozlewiska. Mgła też nie odpuszcza, toteż na widoki nie mamy co liczyć. Ruszając w drogę mieliśmy z Kasią spore wątpliwości czy nie przesadzamy z odległością - na Rysiankę z Miziowej jest 7 km, więc w dwie strony robi się już 14 km, a to zdecydowanie więcej niż większość naszych tras z dziećmi. Stwierdziliśmy jednak, że spróbujemy, najwyżej nie dotrzemy do celu i zawrócimy wcześniej. Dzieci jednak bardzo pozytywnie nas zaskoczyły. Anielka grzecznie spała w chuście, Ola siedziała w nosidle turystycznym, a chłopcy raźnie maszerowali zastanawiając się głośno jakie to konkursy ich czekają na miejscu i w czym będą najlepsi. :-D Szlak najpierw prowadził po w miarę równym terenie, piąc się nieznacznie w górę, za szczytem Munczoliku schodził jednak stromo w dół, by następnie równie stromo poprowadzić nas na Palenicę (urzeka nas słowacka nazwa tego szczytu - Brts :-) jak to się w ogóle wymawia?). Na szczycie Palenicy zarządzamy krótki postój, ładujemy baterie zapasem węglowodanów i ruszamy dalej. Po drodze mijają nas ultramaratończycy, biegnący akurat w ultramaratonie Chudy Wawrzyniec (na dystansach 80 i 100 km). 




W końcu, po 3 godzinach z mgły wyłania się budynek schroniska i uradowani wchodzimy do środka. Uśmiechy od ucha do ucha, ekscytacja dzieci sięga zenitu i rozglądamy się szukając gdzież to te atrakcje i konkursy. Coś nam nie pasuje - jest tak... cicho! Nic się nie dzieje! Zamawiamy gorącą czekoladę i dopytujemy o akcję - okazuje się, że tak, akcja się odbywa - ale dziś w schronisku na Hali Lipowskiej, na Rysiance będzie jutro. Dzieci bez zastanawiania się stwierdzają, że idziemy, to w końcu tylko 10 minut! Wychodzimy ze schroniska, ubieramy jeszcze kurtki (właśnie się rozpadało) i wracamy na szlak. Rzeczywiście, na Halę Lipowską jest niedaleko i szybko tam docieramy. Już przed wejściem widzimy, że coś się dzieje - jest fotobudka, baner z logo akcji "Wyrusz na szlak...",  PTTK i firmy-sponsora. Okazuje się, że jesteśmy pierwszą i jedyną rodziną, która bierze udział w dzisiejszej akcji, a ze względu na pogodę atrakcje kończą się właśnie na fotobudce i kubkach-gadżetach. Robimy więc rodzinne zdjęcia, a dzieciom na poprawę humoru serwujemy naleśniki. Wychodząc ze schroniska zaczepia nas sympatyczny pan z aparatem pytając czy może nam zrobić zdjęcie :-) Profesjonalny aparat, profesjonalne rodzinne zdjęcie w górach - dlaczego nie? Pozujemy chętnie, po powrocie zdjęcie czeka na nas na mailu, a efekty możecie zobaczyć sami :-) Nawiasem mówiąc, sympatyczny fotograf to Rafał Bielawa - rekordzista Głownego Szlaku Beskidzkiego, który w 2017 roku pokonał cały GSB w czasie 108 godzin!



W drodze powrotnej humory dzieciom dopisują już mniej, rozczarowały się dość mocno brakiem konkursów, toteż wznosimy się z Kasią na wyżyny kreatywności i po drodze wymyślamy nasze własne konkursy. Chłopcy prześcigują się w rozwiązywaniu zagadek, wymienianiu jak największej ilości imion czy nazw zwierząt. W końcu zmęczeni odpowiadaniem proszą, by opowiedzieć im bajkę. I daje to początek naszemu największemu odkryciu. Dzieci wsłuchane w spontanicznie wymyślaną bajkę idą bez najmniejszego narzekania, krok za krokiem, nie okazując żadnego zmęczenia. Słysząc swoje imiona nadane bohaterom bajki chichotają z podekscytowania i angażują się w podpowiadanie kolejnych bajkowych przygód. Zanurzeni w tym bajkowym świecie ze zdziwieniem przyjmujemy kolejne charakterystyczne punkty na trasie powrotnej - czas mija jakby szybciej, wędrówka nie nuży i nie ma czasu na narzekanie. W międzyczasie zaczyna się wypogadzać, wiatr powoli rozwiewa chmury i gdzieniegdzie pokazują się coraz ładniejsze widoki. Gdy docieramy na Halę Miziową, schronisko jest pięknie oświetlane przez chylące się powoli ku zachodowi słońce, a nisko zawieszone chmury dodają całej scenerii wyjątkowego uroku. W schronisku czeka na nas pyszny obiad, który po tak długiej wędrówce (nasz rekord z dziećmi, prawie 16 km i ponad 600m przewyższeń) pochłaniamy w try miga. Dowiadujemy się też, że Hala Rysianka jest najbardziej widokową polaną w Beskidzie Żywieckim - bardzo nas to dziwi, gdyż przez gęstą mgłę nie dane nam było tego doświadczyć. Rysianka trafia więc na pierwsze miejsce na liście miejsc, w które koniecznie musimy wrócić, oby przy lepszej pogodzie :-) 



Kładąc się spać męska część naszej rodziny umawia się na pobudkę o 4:30 i szykuje latarki i ciuchy, by móc sprawnie i cicho się ubrać. Plan - wschód słońca na Pilsku. Tym razem wstajemy na pierwszy dźwięk budzika, nie odkładając pobudki o 5, 10 czy 30 minut :-) Tylko Antek ma problem ze wstaniem i jest wyraźnie nieszczęśliwy - z jednej strony chciałby iść, a z drugiej jest taaaki śpiący... Ostatecznie rezygnuje z wyjścia, toteż ruszamy we dwóch - tata z Kacprem. Po cichu wychodzimy ze schroniska. Jest kompletnie ciemno, na niebie pięknie widać gwiazdy, a w dole światła pobliskich miejscowości. Dobrze, że mamy latarki :-) Ruszamy w górę, ciężko dostrzec znaki szlaku, więc po prostu idziemy wzdłuż stoku narciarskiego. Podchodząc do góry przystajemy i podziwiamy światła w dolinach i światła na niebie - trafiliśmy na noc Perseidów, toteż udaje nam się wypatrzeć kilka spadających gwiazd. Zaczyna szarzeć, więc dostrzegamy znaki czarnego szlaku i kierujemy się za nimi do szczytu. Wkrótce dochodzimy do polskiego wierzchołka, na którym czeka już kilka osób (zauważyliśmy nawet jeden namiot schowany wśród kosodrzewiny - ktoś urządził sobie biwak na Pilsku!). Początkowo ruszamy w stronę wyższego wierzchołka, leżącego już po słowackiej stronie, jednak widząc gdzie będzie wschodzić słońce decydujemy się wrócić - lepszy widok będzie z polskiego wierzchołka. Po kilkunastu minutach słońce wstaje zza horyzontu - tuż za Babią Górą. Podziwiamy ten piękny spektakl i udekorowane chmurami doliny, sponad których wyłaniają się pasma Beskidów, pojedyncze wyspy Beskidu Wyspowego, a w oddali nawet Gorce. Co tu dużo gadać, sami zobaczcie!




Gdy słońce wzeszło już wyżej ruszamy zdobyć właściwy szczyt Pilska - mamy nadzieję zobaczyć Tatry, jednak tego dnia są otulone chmurami. Mimo to panorama ze szczytu jest imponująca - szczególnie dobrze widoczne są pasma górskie Słowacji. Sam szczyt jest bardzo płaski, podobno w zimie łatwo się na nim zgubić - przy obfitych opadach śniegu ścieżki kompletnie zlewają się z otoczeniem i nie bardzo wiadomo którędy prowadzi szlak. Kręcimy się chwilę po szczycie i wracamy do schroniska - tym razem żółtym szlakiem, który jest dużo bardziej interesujący od biegnącego narciarskim stokiem czarnego. Żółty wije się wśród kosodrzewiny, wymagając nie lada gimnastyki przez korzenie i leżące na nim kamienie. Widoki za to są przecudne.




Gdy dochodzimy do schroniska, reszta rodziny jeszcze śpi. Wkrótce jednak wszyscy wstają i zaczynamy się pakować. Przed wymarszem zjadamy jeszcze kolejne pyszne śniadanie, dziękujemy za pobyt i ruszamy. Sobotnia wędrówka dała nam jednak dość mocno w kość - Kasia ma bolesne otarcia, Antek też troszkę narzeka na odciski - mimo pięknej pogody i niebywałej przejrzystości powietrza decydujemy się odpuścić wspólną wędrówkę na szczyt i schodzimy znanym nam już szlakiem na Przełęcz Glinne. W drodze powrotnej do Krakowa zatrzymujemy się jeszcze w Suchej Beskidzkiej - naszą uwagę przyciąga Karczma "Rzym". Piękny drewniany budynek jest jednym z dwóch oryginalnie zachowanych beskidzkich karczm, których w XIX wieku na terenie Beskidów było niemal setka! Ruch w karczmie jest ogromny, ale mimo to decydujemy się zamówić pierogi, rosół i lokalną specjalność - żurek stryszawski (z ziemniakami, jajkiem, kiełbasą, boczkiem i szynką). Jak pewnie pamiętacie, właśnie w karczmie Rzym imć Twardowski wpadł w pułapkę zastawioną przez diabła - okazuje się jednak, że to legenda była pierwsza, a suska karczma otrzymała swoją nazwę właśnie na pamiątkę legendy, dopiero po II wojnie światowej. 



Podsumowując - był to naprawdę udany weekend, w trakcie którego odkryliśmy urok Beskidu Żywieckiego, spędziliśmy wspólnie piękne chwile i poznaliśmy nowy sposób motywacji naszych dzieciaków w trakcie wędrówki. Dostaliśmy też solidnego kopa, by kontynuować opisywanie naszych rodzinnych wojaży :-) Z gór zeszliśmy jednak ze sporym uczuciem niedosytu - ze względu na mgłę na Rysiance oraz żałując, że nie wyszliśmy wszyscy przy tak pięknej widoczności na Pilsko. Mamy jednak nadzieję, że co się odwlecze - to nie uciecze, i już planujemy kiedy po raz kolejny wybrać się w te rejony!

Garść informacji

Data: 10-12 sierpnia 2018r.
Forma: turystyka piesza + dojazd samochodem
Dystans: łącznie 32 km (Kacper i Tata, reszta o jakieś 5 km mniej - wschód na Pilsku)
Trasa:
Dzień 1: Przełęcz Glinne (czerwonym szlakiem) -> Hala Miziowa, Hala Miziowa (zielonym szlakiem) -> w kierunku Hali Górowej -> Hala Miziowa
Dzień 2: Hala Miziowa -> Palenica -> Trzy Kopce -> Hala Rysianka -> Hala Lipowska -> Hala Miziowa

Dzień 3: Hala Miziowa  (czarnym szlakiem) -> Pilsko -> (żółtym szlakiem) Hala Miziowa, Hala Miziowa -> Przełęcz Glinne

Komentarze